Strona korzysta z plików cookies. Zamknięcie tego komunikatu oznacza zgodę na ich zapisywanie na Twoim komputerze. Dowiedz się więcej. Zamknij
Giganci pana profesora
Marian Konieczny mówi, że rzeźbienie to „boska praca”, że artysta może poczuć się jak Bóg, który ulepił człowieka z gliny.

Pracownia jest ogromna, drugiej takiej nie ma ponoć w Krakowie, bo i dzieła, które w niej powstają, zadziwiają rozmachem i gdzie indziej by się nie pomieściły. A i tak siedem metrów wysokości to często za mało. Zdarza się, że model robiony przez profesora Koniecznego w skali jeden do jednego za nic nie wchodzi do atelier i jego elementy trzeba dorabiać oddzielnie, gdy tymczasem pocięta na kawałki gipsowa bryła czeka już na podróż do odlewni. Tak było na przykład z pomnikiem Jana Zamoyskiego, bo pod dachem nie zmieściła się hetmańska buława.
Atelier Mariana Koniecznego łączy się z położonym nieco wyżej na zboczu domem. To miejsce wyjątkowe. Powstało na początku lat 70. u stóp kopca Kościuszki. Z tarasów widać Wisłę, a w oddali zarys Wawelu. Do pracowni można zejść otwartym pasażem, który oddzielają od ogrodu tylko filary z oryginalnymi kapitelami. Profesor sam je zaprojektował i nie ma dwóch takich samych. Tu mieści się także galeria jego rzeźb, a dokładnie gipsowych modeli, które pozostają, gdy gotowe monumenty ruszają w świat. W końcu to tu powstały najsłynniejsze z jego rzeźb, jak choćby warszawska Nike.
Więcej w miesięczniku „Weranda”

Zdjęcie: Witold Górka
Modne ściany
To się nazywa mieć w życiu szczęście. Kiedy tuż po akademii sztuk pięknych koledzy zastanawiali się, co ze sobą zrobić, on miał już posadę w największej i najstarszej manu- fakturze tapet w Ameryce – pensylwańskiej York Wallcoverings. I wiedział, że tapety to na pewno będzie jego królestwo. – Gdy zobaczyłem bibliotekę w manufakturze, z katalogami wzorów z XVIII wieku, oszalałem ze szczęścia. Godzinami szperałem po archiwach, czytałem o historii kolorów, uczyłem się je zestawiać, szlifowałem rysunek. Czułem się, jakbym zła- pał Pana Boga za nogi – wspomina Ronald Redding. Od trzydziestu lat niezmiennie pracuje w York Wallcoverings i stał się już prawdziwym ekspertem. – Europejczycy wybierają tapety nowoczesne, bardziej soczyste, słoneczne, Amerykanie wolą ciężkie, ciemne, barokowe – wylicza jednym tchem.
Redding jak nikt inny potrafi łączyć tradycję z nowoczesnością, a swój styl nazywa „odświeżoną klasyką”. Znanym motywom zmienia proporcje i kolory. Tapety delikatnie posypuje piaskiem lub drobnymi, szklanymi ziarenkami. Tłoczy je, żeby przypominały flokowane tkaniny. W końcu z pomocą komputera sprawia, że robią się trójwymiarowe.
Więcej w miesięczniku „Weranda”

Zdjęcie: Ronald Redding
Z głowy do głowy
Było to teraz, w listopadzie. Stanisław Fijałkowski obchodził 88. urodziny na wernisażu w poznańskiej Galerii Ego. Pojawił się z żoną Walerią (jak powiedział, znacznie młodszą, bo aż o trzy dni). Są razem 60 lat, wciąż nierozłączni. – Nie żuj ciastka, kiedy robię ci zdjęcie – beształ swą damę. Zależało mu, żeby dobrze wypadła na fotce.
Fijałkowski posługuje się sprawnie nie tylko aparatem fotograficznym. Także kamerą filmową, komputerem (pierwszy kupił w 1993 roku) i skanerem. Jest fanem porządnych – jak to określa – urządzeń, możliwie najnowocześniejszych. Nie widzi różnicy między warsztatem tradycyjnym a elektronicznym. Wszystko przecież zaczyna się w głowie…

Kiełbasa z walizki
W Ego znalazły się rysunki prezentowane po raz pierwszy po 45 latach od powstania. Dwadzieścia niewielkich kartek pokrytych ołówkowymi kompozycjami. Jak zwykle u Fijałkowskiego, są to abstrakcje, do których zrozumienia zawsze jest klucz. W tym przypadku była… głowa artysty.
Działo się z nią coś nie tak i trafił do szpitala. Na domiar złego stało się to w Paryżu, gdzie przyjechał na otwarcie swej wystawy! Zamiast cieszyć się atrakcjami nadsekwańskiej stolicy – w końcu nie tak łatwo było w 1965 roku wyrwać się na Zachód – przeszedł operację mózgu i długą rekonwalescencję. Znajomi dostarczyli mu kajet i ołówki. – Szpital i zabiegi odbierałem jako coś nierzeczywistego. Realny wydawał mi się jedynie świat narysowany – wspomina. – Te szkice stały się formą pamiętnika. Po tamtym pobycie pozostały też zapiski. Wielce pouczające. Jak odżywiał się przybysz z socjalistycznego kraju? Wiktuałami przywiezionymi z ojczyzny. („Na śniadanie w dalszym ciągu przywieziona z Polski polędwica, sucha kiełbasa, masło i pumpernikiel”).
Więcej w miesięczniku „Weranda”

Zdjęcie: „Autostrada XX”, 1974 r., fot. Piotr Tomczyk/ Muzeum Sztuki w Łodzi
Maski
„Człowiek ujawnia swoją prawdziwą naturę dopiero w masce na twarzy”. Oscar Wilde

Pamiętacie niepozornego Stanleya Ipkiss z komedii „Maska”? Pewnej nocy jego banalne życie gwałtownie się zmienia i z miłego, acz nudnego młodego mężczyzny staje się niezniszczalnym, komiksowym superbohaterem. A wszystko przez starą drewnianą maskę.

Ukryte grzechy
Każdego roku na dziesięć zimowych dni Wenecję biorą we władanie postacie nie z tego świata. Nikogo nie dziwi doża z papierosem w Café Florian ani lubieżna zakonnica w objęciach XVIII-wiecznego fircyka. A pomyśleć, że kiedyś wąskimi uliczkami takie zamaskowane persony przechadzały się nie tylko podczas karnawałowej zabawy.
Dawniej maski pozwalały weneckiej szlachcie anonimowo korzystać z wszelkich uciech w prywatnych klubach-kasynach, surowo potępianych przez władze Republiki ze względu na panującą w nich swobodę obyczajów. Za popularną wówczas białą bautą można było skutecznie się ukryć. Jej odstająca dolna część zniekształcała głos i pozwalała na picie i jedzenie bez konieczności odsłaniania twarzy. Całości dopełniał trójgraniasty kapelusz i obszerny, czarny jedwabny płaszcz (tabarro).
Kobiety z kolei, które też od podejrzanych lokali nie stroniły, przywdziewały kokieteryjną morettę. Choć szczelnie przesłaniała twarz, miała jeden mankament: trzymała się dzięki blaszce zaciskanej w zębach, uniemożliwiając konwersację – ale czy ta jest konieczna, by uwieść mężczyznę?
Maski przydawały się też podczas częstych na lagunie epidemii – w długim nosie ukryty był filtr nasączony roztworem soli, czosnku, rozmarynu i jałowca.
Więcej w miesięczniku „Weranda”

Zdjęcie: tradycyjne karnawałowe maski weneckie, fot. Medium
Mistrz melancholii
Maksymilian Gierymski mawiał, że w jego obrazach gra muzyka. Szkoda, że zupełnie nie słyszeli jej Polacy. Zachwycała za to Niemców i Anglików.

Hrabia Fiodor Fiodorowicz Berg był człowiekiem wpływowym. Urodzony w Estonii bałtycki Niemiec wcześnie zaczął karierę wojskową. Jako geodeta robił mapy dla armii, potem został dowódcą liniowym. W 1831 roku brał udział w szturmie Warszawy, dowodząc atakiem na Wolę. Mianowano go dowódcą wojsk estońskich, generałem gubernatorem Finlandii i wreszcie namiestnikiem Królestwa Polskiego. Do niego właśnie zgłosił się z prośbą o protekcję młody malarz Maksymilian Gierymski. Oczywiście nie znał osobiście namiestnika i w całej sprawie najpewniej mediował Juliusz Kossak. Maksymilian miał bowiem problem: bardzo chciał ruszyć na studia do Monachium, jednak sytuacja finansowa nie pozwalała. Fiodor Berg łaskawie zgodził się poddać młodzieńca próbie – miał namalować dla niego obraz. Dzięki wskazówkom Kossaka powstało płótno „Czerkiesi pędzeni do ataku”. Wielkoduszny hrabia ufundował dwuletnie stypendium w Monachium. A koledzy malarze zaczęli odsądzać Maksymiliana od czci i wiary.
Sprawa była bowiem co najmniej dwuznaczna: oto były powstaniec styczniowy (Maks) zwracał się o pomoc do człowieka, który powstanie owo brutalnie spacyfikował. Namalował mu obraz przedstawiający najbardziej znienawidzonych w Polsce żołnierzy. To czerkieska jazda rozpędzała manifestacje w Warszawie, to oni wywlekali i katowali chroniących się w kościołach ludzi. Pierwszy biograf Gierymskiego, Antoni Sygietyński, pisał ostrożnie, że „przedmiot obrazu był zgoła niesympatyczny”. To duże niedopowiedzenie – przedmiot był po prostu skandalem. Ale cel uświęcił środki i Gierymski trafił do wymarzonego Monachium.
Więcej w miesięczniku „Weranda”

Zdjęcie: „Krajobraz wiosenny”, 1867 r., Agra Art
Zgłoszenie chęci kupna obiektu
Zgłoszenia chęci kupna przyjmowane są od osób zalogowanych w Artinfo.pl
W przypadku braku konta prosimy o rejestrację.
Uwaga - osoby nie pamiętające nazwy użytkownika i hasla mogą otrzymać przypomnienie na adres mailowy, użyty przy pierwszej rejestracji konta.
Prosimy wybrać poniższy link „przypomnij hasło” i wypełnić tylko pole adres e-mail.
W przypadku pytań, prosimy o kontakt z naszym biurem:
22 818 94 68 (poniedziałek - piątek: 10:00 - 17:00)
email: aukcje@artinfo.pl