Strona korzysta z plików cookies. Zamknięcie tego komunikatu oznacza zgodę na ich zapisywanie na Twoim komputerze. Dowiedz się więcej. Zamknij
Sztuk mistrz z Kazimierza
Jan Wołek nie wstydzi się zachodów słońca, bo jak zwykł mawiać: „Nie wstyd je malować, wstydem jest malować je do dupy”. Nie próbuje na siłę zaskakiwać, nie dorabia ideologii, nigdy nie mówi o malarstwie jak o poszukiwaniu. Żartuje, że od tego są poszukiwacze. – Dziś świat potrzebuje newsów, rewolucji, wydarzeń, a subtelne szarości między nimi są postrzegane jak nieciekawa magma. A ja maluję po bożemu. To właśnie wśród tych szarości zaczyna się dla mnie zabawa – tłumaczy artysta.
Nie uznaje męki tworzenia, raczej radośnie powiela. Wie, że niczego nowego nie wymyśli, za to świat obserwuje bardzo pilnie. – U ludzi jest tak, że gdy zauważą coś ciekawego, to się zatrzymują, stwierdzają, że jest ładnie, i idą dalej. A u mnie jest stop-klatka. Nawet po kilku dniach potrafię zamknąć oczy i z najmniejszymi szczegółami przypomnieć sobie pejzaż, który zobaczyłem – zapewnia artysta.

Zdjęcie: Jan Wołek
Kantorowa wieża
Pragnął sukcesu mimo niechęci krytyków. Wędrował po całym świecie, lecz nigdzie nie zagrzał miejsca. W końcu zbudował własny dom, ale nie zdążył w nim zamieszkać. Tadeusz Kantor.

Chciał „za wszelką cenę stać się sławny, zrobić coś, czego jeszcze nie było”. Udało mu się. Mimo niechęci socjalistycznych władz i krytyków. Złośliwi twierdzili, że zawsze chwytał się tego, co nowe i nieustająco próbował przedstawiać w Polsce artystyczne nowinki. Tymczasem za granicą malarstwo Kantora zostało docenione, jego nazwisko wymieniano w jednym rzędzie z najważniejszymi twórcami tamtych czasów.
Kolejne zagraniczne wyjazdy stawiały pod znakiem zapytania sens mieszkania w zaściankowej Polsce. Kantor wściekał się na prowincjonalizm i wszechwładzę urzędników, ale twardo twierdził, że wraz z wyjazdami „oddalał się od muru”. A taki mur to „cholernie ważna rzecz”.
Przez lata artysta wędrował po świecie, w Krakowie regularnie zmieniał mieszkania. We wspomnieniach pisał: „Moim domem było i jest moje dzieło. Obraz, spektakl, teatr scena”. Jednak z wiekiem coraz częściej myślał o własnym kącie i z nostalgią wspominał dawne miejsca, w których mieszkał: „Każdy mój obraz był moim domem. Nie miałem innego. Kolejno ginęły spalone. Zostawał zawsze komin”. W końcu kupił ziemię w Huciskach pod Krakowem. Stworzył dziesiątki rysunków domu, który chciał tam postawić. Powoli zaczął realizować marzenia. Powstał drewniany dom z murowaną wieżą, pełen zakamarków znanych jakby ze scenografii Kantora. Jednak artysta nigdy w nim nie zamieszkał. Zmarł 8 grudnia 1990 roku.

Zdjęcie: Cricoteka
Sycylijczyk i anioł
Samuele Mazza słynie z ekstrawaganckich pomysłów, a Alessandro La Spada dba o porządne, rzemieślnicze wykończenie. Są jak ogień i woda, ale w pracy zgadzają się we wszystkim. Jak to możliwe?

Wbrew pozorom, stanowią zgrany duet. Bieg projektowi zwykle nadaje Mazza. Lubi eksperymentować, łączyć różne dziedziny – kino, fotografię, modę. Jego wnętrza często przypominają scenografie filmowe. – Dom jest jak ubranie, które nosisz. Jak ubranie musi być co jakiś czas zmieniany, dostosowywany do mód, nastrojów, humorów mieszkańców. Dla mnie dom to miejsce rozrywki, które stworzone jest po to, by je często przekształcać – tłumaczy projektant.
Mimo wszystko kilka stałych elementów musi się w domu znaleźć. Pole do popisu ma więc La Spada i jego prosty, oszczędny styl, w którym prym wiodą klasyczne kształty i tradycyjne materiały.
Efekt? Trochę tradycji i awangardy jednocześnie, tak idealnie splecionych, jakby wyszły spod ręki jednego autora. Obok pałacowych kryształowych żyrandoli są abażury z doczepionymi plastikowymi jaskółkami. Pod prostym hamakiem leży dywan w kształcie motyla. Przy eleganckiej kanapie stolik z blatem pokrytym mchem.

Zdjęcie: Larix Music Room. Ipe Cavalli
Mieszkam w paski
- Zawsze żyłam wśród kolorów - mówi Paula Jaszczyk. – Postanowiłam więc pobawić się nimi w domu. Jak się znudzą, zmienię. Poszukam czegoś nowego.

Paula nie mówi o sobie „malarka”. To słowo kojarzy jej się z kobietą, która traktuje malarstwo jak niedzielne robótki domowe. A ona żyje sztuką od rana do nocy. Śpi i też widzi obrazy. Jej dyplom z malarstwa na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych nie był taki zwyczajny, bo z trzema aneksami od razu: z grafiki, rysunku i struktur wizualnych. To tłumaczy, dlaczego jej obrazy są, jakie są – i prosta kreska, i kolor, i zabawa złudzeniami optycznymi.
Do urządzania swojego mieszkania na warszawskiej Ochocie podeszła, jak do wszystkiego w życiu, z pasją. Gdziekolwiek spojrzeć – paski.
– Ja chyba w środku składam się z pasków – śmieje się artystka. – Kolekcjonuję je, są na ścianach, podłodze, wszędzie, gdzie to możliwe. Nawet większość ciuchów mam w paski – dodaje.
Uważa, że każdy człowiek ma swoje kolory, wewnętrzny i zewnętrzny, które się uzupełniają. Ważne, by je odkryć w poszukiwaniu własnej harmonii.
I choć rozsadza ją energia, niespokojny duch ustępuje, gdy siada przy sztalugach. – Wtedy „dziubię” na płótnie godzinami to, co urodziło się w mojej głowie. Malarstwo daje mi równowagę – mówi.

Zdjęcie: Joanna Siedlar
Od leżenia do siedzenia
Od dworskich wnętrz do psychoanalizy – tak w skrócie wygląda kariera sof, leżanek i szezlongów. Zaczęła się z końcem epoki Ludwika XIV, bo rozdmuchane rytuały i sztywna etykieta nie sprzyjały zapadaniu się w wygodnym fotelu, a tym bardziej polegiwaniu. Z czasem jednak poręcze krzeseł i foteli cofnęły się nieco, powiększyło się siedzisko, by zapewnić wygodę damom w szerokich sukniach.
W takich okolicznościach, około roku 1725, pojawiła się berżera. Był to zdobiony tapicerowany fotel o wydłużonym siedzeniu. Berżera przetrwała wiele lat, dostosowując się do panujących mód.
Wkrótce salony zapełniły się kolejnymi wygodnymi meblami - leżankami, sofami i szezlongami. Jednym z nowatorskich rozwiązań była duchesse brisée - początkowo składała się z trzech części: dwóch krzeseł w kształcie gondoli oraz stołka pod stopy. Gdy miało się ochotę poleżeć, wystarczyło krzesła ustawić naprzeciw siebie, a w środku umieścić stołek. Z czasem elementy połączono.
Do tego, że meble, na których można było wygodnie spocząć w nieformalnej pozie, podbiły salony, przyczyniła się bardzo Jeanne Francoise Julie Adelaide Bernard, czyli madame Récamier, słynna piękność czasów napoleońskich. Prowadziła bujne życie towarzyskie, a paryską śmietankę miała zwyczaj przyjmować na niewielkiej leżance – lit bateau, nazwanej tak, bo kształtem przypominała łódź. W takiej właśnie sytuacji sportretował pięknisię Jacques-Louis David. Półleżąca pozycja damy wzbudziła sensację.
Madame de Genlis, dworska guwernantka, tak pisała o wybryku pani Récamier i modzie na szezlongi: „Damy, leżąc, powinny zakrywać stopy. Wymaga tego skromność. (...) Szkoda, że ludzie dziś obywają się bez dekoracyjnego couvre pieds (ciepły pled) i wolą wyglądać niedbale”. Utyskiwania staromodnej damy nie na wiele się zdały. Szezlongi i leżanki zadomowiły się na dobre w arystokratycznych i mieszczańskich wnętrzach.
Szczególną karierę zrobiła inna leżanka – kanapa doktora Freuda. Można ją zobaczyć w jego wiedeńskim muzeum. Freud dostał ją od wdzięcznego pacjenta i używał w seansach hipnozy. Hipnozę zarzucił, kanapa natomiast stała się integralnym elementem freudowskiej terapii oraz najbardziej bodaj znanym meblem w historii.

Zdjcie: leżanka obita tkaniną firmy Morris and Co., aranżacja Magic Home.
Zgłoszenie chęci kupna obiektu
Zgłoszenia chęci kupna przyjmowane są od osób zalogowanych w Artinfo.pl
W przypadku braku konta prosimy o rejestrację.
Uwaga - osoby nie pamiętające nazwy użytkownika i hasla mogą otrzymać przypomnienie na adres mailowy, użyty przy pierwszej rejestracji konta.
Prosimy wybrać poniższy link „przypomnij hasło” i wypełnić tylko pole adres e-mail.
W przypadku pytań, prosimy o kontakt z naszym biurem:
22 818 94 68 (poniedziałek - piątek: 10:00 - 17:00)
email: aukcje@artinfo.pl